Tak mieszkać! / O2
O panie! Powinnam ich nienawidzić. Tych Skandynawów. Ich projekty jakby powstawały od niechcenia. Tu stara szafka, bo innej nie było. Krzesło od sąsiada, bo chciał wyrzucić. Kwiatek o trzech liściach też jest, bo to natura przecież i po co komu lepszy okaz. Klasną dwa razy i mają wnętrze „och ach”. Takie, że siadasz na tym rozklekotanym krześle i płakać Ci się chce, bo wiesz, że ONI renderów nie robią. Im wychodzi. Po prostu. Chylę czoła w nadziei, że takie aranżacje, „piękne od niechcenia”, są też możliwe u nas, w polskiej reality z wielkiej płyty. Te wnętrza są tak dobre jak drożdżowe z powidłami i kawą. Powinnam ich nienawidzić.
Niestandardowo zaczynam od sypialni. I nie, nie chodzi o moje niewytłumaczalne zamiłowanie do zwierzyny, jeleni i jastrzębi. Chodzi o kolorystykę. Połączenie granatu, głębokiej zieleni, mięty, bieli i drewna jest wręcz kojące. Szczególnie dla tych zmęczonych bielą i szarościami. Czuć, że można tu odpocząć, poczytać książkę albo zwyczajnie i bez wyrzutów sumienia popatrzyć w sufit. Możesz też położyć się na skrzypiących deskach, oprzeć nogi o ciepły piec i posłuchać po raz setny płyty Norah Jones. I nikt Cię nie będzie z tego rozliczał. Uff.
To będzie naprawdę smaczny wpis. Zaparz kawę. Wnętrzarskie ciastko masz ode mnie.
Autorem tych nieprzyzwoicie klimatycznych zdjęć jest Anders Bergstedt.
Bardzo lubię ten odcień zieleni na metalowej szafce. Szkolny. Długo przesiedział w piwnicach szkół na nieużywanych już tablicach. Właśnie przeżywa swój renesans. I romans… z granatem. Ja tej parze błogosławię. I z chęcią gdzieś wypróbuję to połączenie.
Mięta z granatem to sprawdzone połączenie kolorystyczne, które myślałam już dawno mnie znudziło. Ale w zestawieniu ze szkolną zielenią wygląda jakoś inaczej, świeżo.
No i te dekory przy suficie! Te piece kaflowe! Bardzo żałuję, że zachowało się ich u nas tak mało. Są ozdobą samą w sobie. Trzymają straż nad zachowaniem ducha poprzedniej epoki. Albo jeszcze poprzedniej.
W moim mieszkaniu były dwa takie piece (dajcie mi tego, co to je demontował!). Zostały po nich dziury w parkiecie, marnie zresztą uzupełnione innym rozmiarem klepki. Jeśli macie u siebie taki piec, głaszczcie, chuchajcie i dmuchajcie. Nie musi działać. Traktujcie jak rzeźbę, do patrzenia i wzdychania. A w palenisku postawcie i zapalcie świece – są szalenie romantyczne!
Jeśli sam/a zajmujesz się wykończeniem swojego mieszkania i czujesz się przy tym niepewnie, to mam dla Ciebie złotą zasadę monokoloru. Szukaj dodatków w tym samym kolorze, co ściana. A jeśli masz już ukochane przedmioty, jak ta stara lampa biurkowa, czy poroże, pomaluj je dokładnie w ten sam sposób. Unikniesz przekombinowania i ograniczysz do minimum ryzyko przesytu. Zyskasz wspólny mianownik dla ulubionych, ale niepasujących do siebie przedmiotów, które od teraz mogą swobodnie egzystować obok siebie nie wyrządzając nikomu estetycznego kuku.
Świetnie widać tę zasadę na zdjęciu niżej. A na poprzednich zobaczysz, że rama lustra pomalowana jest na identyczny, granatowy kolor. Dla mnie super.
Z klimatycznej sypialni wchodzimy do równie przytulnego pokoju dziennego. Uwaga – jest szarość! Ale w zestawieniu z dywanem koloru wina oraz niebiesko-granatową i zieloną tapicerką nie dominuje. Stanowi za to świetne tło dla drewnianych mebli, czy rattanowych i skórzanych foteli.
Stare rakiety do badmintona! Proste i efektowne. Czasami niepozorne przedmioty mogą stanowić gustowną ozdobę wnętrza. Nie bój się eksperymentować. Tym bardziej, że takie cuda znajdziesz za zero złotych zero groszy w garażu albo na strychu rodziców czy dziadków. Będą nie tylko świetną dekoracją, ale mogą przypomnieć o bardzo istotnym meczu sprzed 20 lat. Wygrałaś/łeś wtedy z kuzynem 32 do 17. Nigdy więcej się to nie powtórzyło.
I dobra, umówmy się, i tak wszyscy wiemy, że to rakiety do babinktona!
Miliony monet za nóżki do komody, jak te ze zdjęcia wyżej! Z mosiądzu, długie i smukłe jak nogi Evy Herzigovy. Prosta, czarna komoda z białym blatem zyskuje od razu status mebla de luxe. Szukam takich nóżek. Ktoś coś?
Książki ułożone kolorystycznie porządkują wnętrze. Właśnie mijają 2 lata, od kiedy miałam to zrobić u siebie. Cheers! Piękna rocznica.
Kuchnia jest tu najbardziej stonowanym pomieszczeniem. Podłoga, ściany, drewniana lamperia i meble utrzymane w podobnej, jasnej kolorystyce. Gdyby nie czarne krzesła, bordowe dywany i nieliczne kolorowe dodatki, niektórzy mogliby uznać je za mdłe. Myślę jednak, że to celowy zabieg.
Przedpokój to niezbity dowód na to, że stonowana, spokojna kuchnia to przemyślana decyzja. Popatrz tylko – jest wyraziście za dwa pomieszczenia!
Odnoszę wrażenie, że jeśli chodzi o łazienki Skandynawowie znają dwa kolory. Biały i czarny. I ja ze swoim minimalem oczywiście przytakuję i tak samo twierdzę, że innych kolorów nie ma. Ale dla bardziej wymagających sytuację mogą ratować dodatki. Różowe ręczniki, różowa peonia, wazon z odważnym wzorem i można odetchnąć.
No i balkon. Niby nic tu nie ma, a jednak hygge. ♥
W tym roku prawie mi się udało uzyskać ten efekt w 30%. Lawenda, która pierwszy raz nie umarła po miesiącu i zimuje właśnie w bezpiecznym miejscu, dobrze wróży na następny rok. W ziołach jestem już całkiem dobrze wyedukowana i wiem, że bazylię podlewa się do podstawki, a rozmaryn z umiarem (Natalia, dzięki za tę książkę! Naprawdę zamierzam Ci ją oddać!).
Sezonie balkonowy 2o18! Drżyj.
A teraz szybkie pytanie – kto chce tu pić kawę rano, a wino wieczorem? Hę?
I jak? Bralibyście ten apartament? 🙂
Wszystkie zdjęcia pokazane we wpisie użyte za zgodą ich Autora.
Zdjęcia: Anders Bergstedt
Źródło: ENTRANCE MAKLERI