Rzecz o skórze. Nie, nie o czekoladzie.
Każdy kocha czekoladę. K-A-Ż-D-Y (nie licząc mojego brata, ale on w dzieciństwie miał o kilka razy za dużo rozciętą głowę, przez co nie nadaje się do statystyk). Spierać się można jedynie o to, czy mleczna, gorzka, z chilli, z solą czy z orzechami? I ile kawałków? Bo wiadomo, że nie jeden.
Ale komu choć raz zdarzyło się zbłądzić na YT i obejrzeć proces produkcji czekolady, ten pokochał ją jeszcze bardziej. Świadomiej? Można kochać kinder bueno i go rozumieć, czuć? Ja obejrzałam to. I jestem właśnie szczęśliwą Małgorzatą, która przed sekundą pochłonęła pasek wedlowskiej gorzkiej. Kocham Cię życie. Dopóki mnie wyrzut sumienia nie dogoni za jakieś 40 minut.
Podobnie miałam ze skórą. Zawsze lubiłam i doceniałam. Bo ciepła, naturalna, miła w dotyku. No i szlachetna, zyskuje z czasem. Znoszona ramoneska na ten przykład. No i jaki znasz lepszy portfel niż skórzany? Skórzany i pełny. Wiadomo. Poza tym lepszego nie ma. A jaki fotel wybierzesz do pracy? Z regulacją. I jaki? Skórzany. Bo porządny, będzie na lata. I przecież jesteś prezesem. Choćby własnego biurka. No i plecy i nadgodziny jakoś mniej bolą.
Ale coś jest w tym procesie produkcji. Że bierzesz, nie pytasz i kochasz jeszcze mocniej. I torba płócienna nagle Ci nie leży. Chcesz ze skóry. Teraz, natychmiast. A jeśli dodatkowo wyczytasz, że zwierzęta nie są hodowane i zabijane stricte dla skóry i jest ona „odpadem” po przemyśle mięsnym, to jesteś szczęśliwa sto i nie będziesz się przykuwać do skały w ramach protestu. I tak to właśnie było z tą skórą. Zobaczyłam proces cięcia i impregnacji. Poczułam jej zapach, zintensyfikowany razy milion, robiąc tour po magazynie z regałami po sufit wyłożonymi skórzanymi belami. I dałam się przekonać, że skóra we wnętrzach to nie tylko obicie sofy i fotela.
Skóra przed woskowaniem i pozostałymi czary-mary, które mają jej nadać odpowiednią wytrzymałość, fakturę i kolor, ma piękny, jasnobeżowy kolor. Obok karmelowego i naturalnych brązów to jeden z piękniejszych kolorów skóry. Do pełnego szczęścia i skóry idealnej brakuje tylko kilku niedoskonałości: zadrapań, przebarwień i rozstępów. A te, jeśli ich nie ma od początku, zawsze pojawiają się z czasem. Zadziwiające, że na własnej skórze są powodem do rzucenia talerzem w ścianę i posłania męża w diabły, bo na obiad chciał bolognese zamiast sałatki z buraka.
Wiola powiedziała, że „jest coś pierwotnego w skórach”. I Wiola zostaje moim snajperem komentarza, strzał w 10. Bo czujesz fakturę pod palcami, wdychasz zapach i budzi się w Tobie Pocahontas. Masz dziwną ochotę zarzucić na siebie trochę skóry, być dzikuską, przytulić się do drzewa i zakumać wreszcie „czemu wilk tak wyje w księżycową noc”. Ale tego nie robisz, bo przecież jesteś w fabryce, ludzie patrzą i głupio. Włazisz za to notorycznie w kadr innym architektom budząc irytację. I w tym miejscu chciałam ich wszystkich przeprosić – nie byłam wtedy sobą, byłam Pocahontas ♥. A weź zapytaj Pocahontas, co to jest kadr? No właśnie.
W holenderskiej manufakturze byłam ponad miesiąc temu. Ale celowo wstrzymywałam się z moimi przemyśleniami do tej pory. Skóra skórą, nie trzeba do niej specjalnie przekonywać. Ale urodziła mi się tam w głowie pewna myśl. Myślę, hola hola Małgorzato, pobyłaś z fajnymi ludźmi, zjadłaś pyszną kolację, wciągnęłaś podwójny deser, połaziłaś po Amsterdamie to i łatwo zajarałaś się pomysłem jak pochodnia, zgaśniesz równie szybko. Ale nie, wsiąkł we mnie ten pomysł na dobre.
Przyznam się do czegoś. Choć aktualnie pracuję w swoim mieszkaniu, przy biurku w pokoju przechodnim, to wściekle wyobrażam sobie własną, jednoosobową pracownię. Też u siebie, w nowym domu, który równie wściekle wizualizuję. Jest to przestronne, osobne pomieszczenie z ogromnym oknem, przez które widać drzewa. Na ścianach półki typu string, nikt mi za plecami nie chodzi, próbki materiałów walają się wszędzie, a ja wracam do swoich licealnych nawyków i odrabiam lekcje na podłodze. Znaczy projektuję. Takie silkowe hygge, drżyjcie pinteresty. Czujesz błogość? A podłoga jest ze skóry. TAK, ZE SKÓRY. ♥
Wcześniej nawet mi to przez myśl nie przeszło. Mebel? Oczywista oczywistość. Ściana? Czemu nie? Widziałam parę razy. Winda, drzwi, kominek wykończony skórą? Fajnie, ale nie było wielkiego zaskoczenia. Ale podłoga? Chyba Ty.
Dopóki na własne oczy nie zobaczyłam 9-cio letniej, skórzanej podłogi. Chodziłam po niej, przesuwałam po niej krzesło na metalowych nogach i aż żałowałam, że nie mam na sobie szpilek. Poryłabym ją trochę w ramach testu. Oczywiście niechcący. Podłoga leżała w przestrzeni biurowej, więc zakładam, że nikt się tam nią specjalnie nie przejmował. Nie chuchał, nie dmuchał, nie impregnował. Zmywana wodą, wyglądała nadzwyczaj dobrze. W trakcie prezentacji mój wzrok padł na kobietę za szklaną ścianą. Siedziała przy biurku na obrotowym fotelu pracownianym. Wiecie, kółka, odsuwanie, przysuwanie, kręcioły jak szefa nie ma. No nic tego nie wytrzyma. I już witałam się z gąską, skóra na podłodze game over, 1:0 dla mnie. Ale nie, miejsce było „wyjeżdżone”, owszem, ale wyglądało dobrze. Jak stary blat dębowy, który nosi ślady noża po krojeniu chleba i robieniu pierników z babcią sprzed 7 lat. Tak dobrze, że chcę taką podłogę amen. Słowo pisane ma ponoć większą moc, poradnikowe potwierdzone info. Tego się trzymam.
I choć wiem, że trudno będzie przekonać klienta do podłogi ze skóry, zanim będę mogła ją pokazać on site we własnej pracowni, mam nadzieję trafić na kogoś odważnego. Kogoś, kto tak jak ja, ceni naturalne materiały i intrygujące rozwiązania. Albo po prostu lubi przesiadywać na podłodze. 🙂
Dziękuję Architect Support ♥ za kolejne marzenie do zrealizowania oraz ALPHENBERG® za wiarę, że się da.